Holiday in the Wild, czyli nic się nie dzieje i jest miło


Ja wiem, wiem, regularnie krytykuje świąteczne filmy za brak napięcia, ale tego… tego jakoś nie zamierzam. Nie wiem, czy trafiłam nim w idealny dzień, w którym nie chciałam wydumanych problemów. A może po prostu jestem w grupie tych, do których ten film przemówił. Każdy średni i zły film takich ma.

Ona porzucona

Kate jest szczęśliwą mężatką, która właśnie wysyła swojego jedynaka na studia. Przez ostatnie lata nie musiała pracować, całkowicie poświęciła się synowi, bo zwyczajnie mogła sobie na to pozwolić. Mąż prawnik zarabiał tak dużo, że Kate mogła oddać się prowadzeniu gospodarstwa domowego.

Ale nie była też niepotrzebna w działalności męża – to ona pamiętała wszystkie detale o jego klientach, które pozwalały zachować dobre stosunki. Kto się właśnie ożenił? Kto ma urodziny? A komu urodziło się dziecko? Kate pamiętała o tym wszystkim.

Planowała też powrót do pracy, choć jej znajome się temu dziwiły. Po co? Przecież ma kasę, nie musi zarabiać.

Kate jest szczęśliwą matką i żoną. A przynajmniej tak jej się wydawało. Bo gdy tylko za synem zamknęły się drzwi, mąż oświadczył, że chce się rozwieść.

Pierwsze zaskoczenie filmu? Nie, nie ma żadnej kochanki. Jest w tym związku nieszczęśliwy. I pyta z rozbrajającą szczerością, czy Kate jest szczęśliwa? Nie jest też dupkiem


On oddany pracy

Derek mieszka w Afryce. Wychował się w niej i w niej pozostał. Po wielu perturbacjach życiowych wrócił tam, gdzie pracował jego ojciec – do sierocińca słoni. Opiekuje się razem z innymi odnalezionymi słoniątkami, których matki zostały zabite przez kłusowników.

Prócz tego dorabia jako pilot małego samolotu czarterowego, czy to robiąc wycieczki krajoznawcze, czy to transportując turystów z wygodnego hotelu w głąb Afryki.


Jedna decyzja

Kate postanawia wykorzystać bilety, które kupiła na romantyczną podróż z mężem. Męża już nie ma, ale bilety są, a Afryka czeka. Jedną, spontaniczną decyzją wyrusza na kilkunastodniową przygodę.

Darek ma Kate tylko przewieź z miejsca na miejsce. Ale widzi słoniątko i zastrzeloną słonicę. Nie może przejść obojętnie, ląduje i wzywa wsparcie. A Kate przypomina sobie, że chciała wrócić do pracy. Z zawodu jest weterynarzem. Dlaczego nie wrócić do pracy tutaj, choć na ten krótki czas pobytu?


Duża zmiana

Wbrew pozorom Derek i Kate nie zakochują się w sobie w ciągu tygodnia i nie wyznają dogłębnej miłości. Ona spontanicznie postanawia olać powrót do Nowego Jorku, i spędza w Afryce około 5 miesięcy.

I w tym filmie naprawdę nie dzieje się nic. Ot, zajmują się słoniami, przygotowują do Świąt Bożego Narodzenia. Wszystkie ewentualnie dramatyczne motywy, zamykane są w kilku kolejnych cenach.

A jakoś… jakoś oglądało mi się to wszystko z uśmiechem na ustach. Z poczuciem, że czasem zmiana swojego życia, spontaniczna, nieprzemyślana, jest właśnie odpowiedzią na pojawiające się problemy. I pozwala na nowo odnaleźć siebie.


Jedno „ale”

Za złe mam temu filmowi tylko jedno. Jedno, ale za to duże „ale” przez wielkie A. Całość dzieje się w Afryce. Oprócz naszych głównych bohaterów wszyscy pozostali są czarnoskórzy. I… niestety trudno tu nawet mówić, żeby odgrywali tu jakąś drugoplanową rolę. Wszyscy są na trzecim lub czwartym planie.

I uważam do za ogromny brak odpowiedzialności twórców oraz niewykorzystanie potencjału filmu. Bo mogliśmy bardziej poznać lokalne zwyczaje świąteczne, czy choćby dowiedzieć się więcej o takich sierocińcach, jak to pokazane w filmie. Bohaterowie drugoplanowi spokojnie mogli mieć większe role, bo było na to miejsce.

I bardzo żałuję, że nie mieli.


Jest to jeden z tych filmów świątecznych, które oglądałam z przyjemnością i uśmiechem. I na którym dopiero na napisach końcowych pomyślałam „chwila, tu się NIC nie wydarzyło”. Więc czy będę polecać? Niekoniecznie. Nie wszystkim. Bo doskonale zrozumiem, jeżeli ktoś się na nim śmiertelnie wynudził.