Sabrina i leniwi scenarzyści



Przyznam, że nie spodziewałam się, że napiszę rozczarowany wpis o 3 sezonie Sabriny. Taki jednak będzie, bo serial zdecydowanie porzucił wątki, które w nim najbardziej lubiłam, aby wyciągnąć na wierzch wszystkie bolączki seriali paranormalnych. Omówienie spoilerowe.

Tak naprawdę, za jedyny plus całości uznaję pojawienie się Pogan, którzy przedstawili całkowicie nową i ciekawą magię. Jednak równocześnie gdzieś z boku zadaję ciche pytanie, dlaczego wiedźmy boją się ich bardziej niż Lucyfera.

Jednak odkładając Lucyfera na bok, Poganie byli ciekawi i roznieśli naszych bohaterów na sam koniec. Wciągnęłam się i z zaskoczeniem patrzyłam, jak wszyscy po kolei umierają. Ale jak to w każdym serialu fantasy, to by było na tyle z wielkości zagrożenia, bo zostało nam ostatnie 50 minut i trzeba przecież całość odkręcić.


Mój problem z obecnym sezonem wiąże się ściśle z tym, że poszedł tym głupim utartym schematem. Tak jak dobrze oglądało się wydarzenia, w których stawka jest naprawdę wysoka, tak szybkie rozwiązanie wszystkiego w ostatnim odcinku nasuwa śmiałe pytanie: z czym konkretnie mieliście problem, skoro wszystko, czego potrzebowaliście, było pod ręką?

Im dłużej o tym myślę, tym lepsze wydaje mi się zakończenie 3 sezonu na powrocie Sabriny do świata żywych i znajdywaniu kolejnych szkieletów. A 4 sezon poświęcić w całości na odkręcanie tej historii, w której Poganie nie uciekają w popłochu przed czarownicami. Są silni i potężni. Tak jak serial próbował nam wmawiać przez cały czas, aż do finału, gdy okazało się, że jednak ich magia aż tak zniewalająca to nie jest.



Problemu nie mam z poszukiwaniem Nieświętych Artefaktów, ale już z zapowiedzeniem, że nikt nie wie, gdzie się znajdują, tak. Znowu, cierpi na to każdy serial paranormalny: nikt nie wie, ale w sumie wystarczy pójść do biblioteki i otworzyć dwie książki. Lub nikt nie wie, ale jednak każdy potrafi wskazać drogę.

Naprawdę czekam z utęsknieniem, aż scenarzyści z tego zrezygnują, wstawiając po prostu hasło, że tak, wiadomo, gdzie są, ale trudno się do nich dostać, ponieważ to i tamto. Obchodzenie pułapek przez bohaterów nabiera wtedy większego realizmu.

Bardzo liczyłam na ciekawy wątek Ambrose i Prudence marząc, że choć trochę oprowadzą nas po świecie czarownic. Ktoś jednak źle przeliczył pieniądze i okazało się, że jednak nie da się sfilmować wyprawy tej dwójki. Serial skraca ją więc do dwóch lokacji, opisując w rozmowach, co się im przydarzyło.



A już na sam koniec zupełnie nie rozumiem zachowania Prudence, bo to nie Faustus zaczarował i zabił jej siostry, tylko Poganie. I to, że on je finalnie wykorzystał, nie zmienia faktu, że Poganie i tak doprowadziliby do tego samego finału. To oni pomieszali zmysły Agacie, by wpadła w szał zabijania. Obwiniając Ambrose, że nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby zabiła Faustusa, jest… głupie i nielogiczne. Ale znowu, leniwe pisarstwo, a scenarzyści potrzebowali jakiegoś konfliktu.

I ja wiem, zaraz podniosą się głosy: ale powyżej opisałaś także 1 i 2 sezon Sabriny. Tyle że nie do końca, bo dwa poprzednie sezony miały coś jeszcze: omawiały konkretne problemy społeczne. To, co mnie rozczarowało najbardziej, to brak mocnych wątków feministycznych, brak fajnego rozwijania Theo z jego świeżo uzyskaną tożsamością.



We wcześniejszych sezonach przymykałam oczy na te luki scenariuszowe, ponieważ serial komentował coś więcej. Dodawał cegiełkę do dyskusji, w przejaskrawiony, ale równocześnie ciekawy sposób przedstawiał hierarchie kościelne. Podobało mi się podejście do Theo, które jednak powinno być dalej rozwijane, bo serial trochę za bardzo założył, że wszyscy dookoła są już super tolerancyjni. Ale czy Theo bierze hormony, czy jeszcze nie? Jak się czuje? Jak reagują na niego dalsi znajomi?

W trzecim sezonie wątki te zostały potraktowane totalnie po macoszemu. Niby problematyczna zmiana zwierzchnictwa w kościele zostaje załatwiona w jednej scenie, zmiana wyznawanego bóstwa też rozwiązuje się bez żadnej większej dramy, choć serial próbował sugerować, że jest to trudne do przeprowadzenia. A Theo ot tak znajduje chłopaka. To przecież takie proste znaleźć miłość swojego życia.



Równie byle jak został potratowany Nick, który ewidentnie cierpiał na zespół stresu pourazowego i cierpi na to dalej. Nikt jednak nie przejął się tym, poza wmawianiem mu, że będzie lepiej. Naprawdę, macie przed sobą gościa, który był w Piekle z Lucyferem w środku. Czekanie aż zaćpa się do nieprzytomności, nie było konieczne.

A na koniec zostawiłam samą Sabrinę. Bo jako bohaterka nie irytowała mnie, aż do tej pory. Nie denerwowałam się na nią, bo miała być dla mnie głupiutką nastolatką, która ma się nauczyć, że wszystkiego mieć nie można. Problem jest taki, że scenarzystom nie chce w żaden sposób ewoluować charakteru Sabriny. Sabriny, która zrobiła już tyle rzeczy, że powinna wiedzieć doskonale, jak działają prawa magiczne i że ich złamanie niesie za sobą konsekwencje. Nawet jeżeli nie ma wiedzy jakie, powinna mieć świadomość ich istnienia.



Sarina jednak nadal śmieje się konsekwencjom w twarz, a scenarzyści sprawiają, że widzowie, którzy Sabrinę lubili, dołączają to tych, których irytowała. Ile razy można zmieniać zasady magii i liczyć, że tym razem się upiecze?

Jak całość dobrze mi się oglądało, bo zżyta jestem z bohaterami i ich lubię, tak nie podoba mi się droga, w jaką serial skręca. Kojarzy mi się to zarówno z The 100, jak i Supernatural, gdy pewnego dnia człowiek zadaje sobie pytanie: zaraz, zaraz, jak myśmy się tutaj znaleźli?

Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że Sabrina w kolejnym sezonie wróci na właściwe tory. I że w ogóle wie, dokąd zmierza.