Czarna Wdowa jest przyjemna, ale to trzy filmy w jednym

Czarna Wdowa recenzja

To nie jest tak, że "Czarna Wdowa" jest filmem tragicznym. Bo nie jest. Problemem jest jednak to, że ma w sobie aż 3 różne filmy, przez co nie miała szansy wyjść dobrze. Bo ogólnie rzecz biorąc, w kinie bawiłam się nie najgorzej, kilka razy zaśmiałam, przyklasnęłam przydatnym kieszeniom w stroju Yeleny i… no cóż. Później zaczęłam się zastanawiać, czy mój dobry odbiór nie wynikał z tęsknoty za Marvelem w kinie. Im więcej czasu upływało od obejrzenia Wdowy (a to już dobre kilka tygodni), tym częściej pytałam samą siebie, po co ten film powstał. 

Bo "Czarna Wdowa" w jednym filmie musiała wsadzić to, na co inni bohaterowie Marvela mieli 10 lat i kilka osobnych filmów. Trudno bowiem powiedzieć, żebyśmy Natashę znali dobrze ze wcześniejszych części. Niestety pierwsza żeńska członkini Avengers w każdym filmie wymyślała się na nowo, i jak Marvel zawsze ma pomysł na wszystko, tak na nią nie miał zupełnie.

Czarna Wdowa recenzja

Więc gdy pozostałą część ekipy poznawaliśmy w miarę konsekwentnych wątkach, Natasha kręciła się po planie, by zginąć śmiercią marną w "End Game". Jestem może bez serca, ale wtedy zupełnie nie obeszło mnie jej poświęcenie. I teraz, nagle mam przejmować się losem bohaterki, o której wiem, że nie żyje? Oczywiście, "Czarna Wdowa" zmieni trochę odbiór wszystkich poprzednich filmów i Natasha przestanie być tak bardzo nijaka. Tylko spóźniliśmy się z tym o kilka dobrych lat. I chyba też nie o to chodzi, żebym teraz zaczęła się przejmować bohaterką, której śmierć zdążyłam już zobaczyć.

No, ale to jest właśnie pierwszy cel filmu: przedstawienie przeszłości Natashy. I pokazanie, co dokładnie sprawiło, że była, kim była. I jaką cenę musiała zapłacić, by móc dołączyć do Avengers. I tu mamy kolejny problem. Niedopowiedziana akcja z Budapesztu grała zdecydowanie lepiej – straszne wydarzenia i okropne decyzje wydawały się dużo mroczniejsze, gdy nie wiedzieliśmy do końca, o co chodzi. A gdy w końcu po latach widzimy te wydarzenia na ekranie, to… hmmm… Naprawdę, w całym życiu Natashy akurat to było takim dramatycznym momentem? Jako rosyjska agentka musiała robić dużo gorsze rzeczy, niż wysadzenie budynku, w którym przypadkowo znalazła się mała dziewczynka.

Czarna Wdowa recenzja

Drugim celem filmu jest wprowadzenia zastępczyni Natashy, Yeleny. I o udało się doskonale. Nic o niej nie wiemy, jest postacią interesującą, a Florence Phugh ma nieodparty urok. Ma też fantastyczną chemię ze Scarlet, przez co żałuję, że nie zobaczymy ich więcej na ekranie. Aż się prosi o jakiś mały mini serial z siostrami w roli głównej. Poznajemy przeszłość Yeleny równolegle do przeszłości Natashy i mogłoby się wydawać, że obie powinny być tak samo ciekawe (lub nie). Przecież obie przeszły przez Czerwony Pokój, zostały poddane praniu mózgu. Nawet to, że Yelena została wybrana do dodatkowych eksperymentów, które zamieniły ją w całkowicie posłuszną agentkę, nie powinno aż tak odstawać od historii Natashy.

A odstaje. Yelena jest dużo ciekawszą bohaterką. I znowu, winę za to ponosi wiedza, co dalej dzieje się z Natashą.

Czarna Wdowa recenzja

Trzecim celem filmu jest pożegnanie Natashy. To, co Marvel przy Iron Manie robił przez 10 lat, tu wsadza w jakieś 120 minut. Bo na samym końcu widzimy nagrobek dzielnej bohaterki. I powinniśmy otrzeć łzę wzruszenia. Tyle że nie mamy czego ocierać, bo już byliśmy światkiem jej śmierci i totalnego olania tego aspektu w End Game. Nie mamy czego ocierać, bo wiedzieliśmy, jak to się skończy — i jeżeli ktoś był dużym fanem Natashy, to już zdążył nad nią zapłakać i się pogodzić ze wszystkim. Marvel w ciągu dwóch godzin próbuje nadrobić ostatnie 10 lat i za nic mu to nie wychodzi.

Kiedy "Czarna Wdowa" spisałaby się idealne? Dokładnie wtedy, kiedy wrzucił ją czasowo sam Marvel. Po premierze "Captain America: Civil War". Yelena wcale nie musiałaby się pojawiać w kolejnych filmach, bo jej dalsze działania w MCU są jasne: zemsta za śmierć siostry. Mogłaby wrócić dopiero teraz, a scena z nią stojącą nad grobem siostry mogłaby pojawić się na końcu innego filmu ze świata Marvela. Albo na końcu któregoś z seriali. Wtedy "Czarna Wdowa", z tymi wszystkimi wątkami, jakie tu zobaczyliśmy, mogłaby zagrać na naszych emocjach dużo, dużo bardziej.

Czarna Wdowa recenzja

Jednak to, co w "Czarnej Wdowie" wypada najsłabiej, to relacje rodzinne. Przy czym nie chodzi mi o samą grę aktorską, bo tutaj wszystko zostało zagrane tak, jak trzeba. I wywoływało te emocje, co trzeba. Ale logicznie nie ma to żadnego sensu. O ile dla Natashy i Yeleny faktycznie ten krótki czas, w którym były rodziną, powinien odbić się na dalszym życiu – w końcu były dziećmi, a to są ich jedyne szczęśliwe wspomnienia – tak zupełnie nie kupuję tego podejścia w przypadku adopcyjnych rodziców tej dwójki: Meliny Vostokoff i Alexeia Shostakov. Przecież oni mieli zupełnie inne cele, bez skrupułów oddali dziewczynki na pranie mózgu, nie zależało im na nich. I nagle, po latach stwierdzają, że jednak byli fajną rodziną?

No nie. Nie wierzę w to.

Czarna Wdowa recenzja

Co zabawne, te wszystkie myśli przyszły do mnie długo po obejrzeniu filmu. Widziałam go praktycznie zaraz po premierze i z kina wyszłam uśmiechnięta. Niedosyt premier kinowych, brak Marvela zrobił swoje. A później, cóż później zaczęłam nad tym filmem więcej myśleć. I im więcej się nad nim zastanawiałam, tym więcej wad w nim widziałam. I nie jestem pewna, czy to nadganianie zaległego filmu o Natashy naprawdę było potrzebne? Czy nie lepiej by było, gdyby to Yelena była na pierwszym planie, a Natasha pojawiała się tylko w jej retrospekcjach? Bo w sumie, to dostaliśmy niepotrzebny film o Czarnej Wdowie, która tylko zabierała miejsce fajnej, nowej bohaterce, Yelenie.

Oczywiście rozumiem ambicje Scarlett Johansson. Grała postać drugoplanową i znalazła się w momencie, w którym przez 10 lat wcielała się w konkretną postać. Inni aktorzy nagle dostali swoje seriale, wychodzą na pierwszy plan w filmach, a jej bohaterka pozostałaby zupełnie nierozwinięta i nijaka (na tle innych). Wcale się nie dziwię, że w ten sposób postanowiła domknąć swoją przygodę z Marvelem.

Czarna Wdowa recenzja

Nie ukrywam jednak, że moja ocena Czarnej Wdowy uległa znaczącej zmianie po zobaczeniu "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni". Gdzie Marvel pokazał, że pomimo utartych schematów przestawienia bohatera, potrafi wrzucić do tej historii coś świeżego, a sytuacje rodzinne mogą być dobrze napisane — nawet jeżeli nadal są skrajnie niezdrowe.

I tak jak się cieszę, że po tulu latach Scarlett w końcu doczekała się swojego filmu w Marvelu, tak cieszę się tylko dla niej. Bo niestety, ale samo studio powinno się zwyczajnie wstydzić, że tak doszczętnie zmarnował potencjał takiej postaci, podczas gdy inne – nawet drugoplanowe, jak Loki czy Bucky, którzy dopiero teraz wychodzą na swój właściwy, pierwszy plan – Marvel potrafił poprowadzić doskonale i co ważne: konsekwentnie. Co więcej, napisał ich w taki sposób, że przez te 10 lat nie myśleliśmy o nich, jako o bohaterach pobocznych dla Thora, czy Kapitana Ameryki. Myśleliśmy o nich jak o pełnokrwistych postaciach z konkretną przeszłością, którą teraz seriale doskonale dopełniają.

Czarna Wdowa recenzja

Moje rozczarowanie jest tym większe, że niedawno odkryłam komiksowe podejście do Zimowego Żołnierza i Czarnej Wdowy, gdzie finalnie byli razem. I tak się zastanawiam — dlaczego Marvel tak usilnie wsadzał Natashę w jakieś związki i flirty (od Kapitana Ameryki, przez Bruca Bannera, po Clinta Bartona), skoro miał jak na dłoni tak dobrze dobraną parę. Oboje mają za sobą podobne dramatyczne przeżycia, oboje musieli udowadniać, że można im już zaufać. Nić porozumienia pomiędzy nimi byłaby więcej, niż naturalna.

"Czarna Wdowa" powinna pojawić się na ekranie dużo, dużo wcześniej. I przez ten niepotrzebny strach, który kierował studiem przekonanym, że nikt nie będzie chciał oglądać filmu superbohaterskiego z kobietą w roli głównej (graną przez Scarlett Johansson!!!), sprawił, że straciliśmy naprawdę doskonałą bohaterkę, która mogła wnieść do świata Marvela bardzo dużo.

Prześlij komentarz

0 Komentarze