"Doktor Who" świętuje swoje 60-lecie trzema odcinkami specjalnymi, w których do akcji powraca kochany przez wszystkich David Tennant (tym razem nie jako 10, a jako 14 wcielenie), razem z Catherine Tate w roli Donny w połączeniu z showrunnerem Russellem T Daviesem. To zestaw, który po samych nazwiskach elektryzuje wszystkich whovian. Jakby tego było mało, nowe odcinki Doktora powstają we współpracy z Disneyem, co widać po budżecie. Jak wypadł ten powrót po latach i współpraca z Myszką Miki?
Wpis nie omawia dokładnie fabuły, ale może zawierać spoilery do odcinka "The star beast" i z konieczności, do poprzednich sezonów. Zostaliście ostrzeżeni.
Powrót Davida Tennanta razem z Catherine Tate od początku stawiał wiele pytań. Po pierwsze, dlaczego Doktor ponownie przemienił się w swoje byłe wcielenie? Tego oczywiście jeszcze nie wiemy, ale ważniejszym pytaniem na ten moment było: jak Donna przeżyje ponowne spotkanie?
Wątek tej dwójki był jednym z najbardziej rozdzierających serce, gdy Donna musiała poświęcić się dla ocalenia świata, a Doktor został zmuszony zablokować jej wspomnienia i całą wiedzę, jaką posiadła - inaczej przypłaciłaby to życiem. Do dzisiaj jest to jeden z wątków, który tkwi jak drzazga w moim fanowskim sercu - świadomość, że Donna odnalazła swoje miejsce w świecie obok Doktora, by na zawsze je utracić i nic z tego nie pamiętać.
I Russell T Davies bardzo sprawnie sobie radzi z ponownym spotkaniem tej dwójki. Od paniki samego Doktora na widok Donny, bo policzek jaki dostaje od jej matki przerażonej, gdy widzi go na swoim progu, aż po odzyskanie pamięci i to, jak Donna swoim starym zwyczajem zwyczajnie Doktora opieprza z góry na dół.
Sentyment wylewa się z ekranu, a łzy same cisną się do oczu.
Fot. "Doktor Who" BBC |
Tym bardziej że z miejsca czuć, jakby Tennant i Tate nigdy serialu nie opuścili. Gdyby nie to, że sam Doktor zastanawia się, dlaczego powrócił i co się dzieje, a w pewnych niuansach jest trochę inny, można by się nabrać, że znowu oglądamy beztroskiego 10 Doktora i szaloną Donnę.
Ale te niuanse przypominają nam, że to już nie jest 10 Doktor, a 14, pomiędzy tymi dwoma wcieleniami wiele się wydarzyło, wielu towarzyszy odeszło. I nie mam pojęcia, jak Tennant to robi - z jednej strony balansując na krawędzi luzu, tak typowego dla 10 wcielenia, a z drugiej strony dodając w oczach i w gestach coś, co mówi nam, że to już nie jest ten sam Doktor.
Czy był to odcinek idealny? Nie. Miał trochę dialogów, które brzmiały jak wrzucone na siłę i zmian w uniwersum, których przydałoby się szersze wytłumaczenie (przyznaję, nie widziałam całej 13 Doktor, bo BBC nie chce wcześniejszych sezonów nigdzie udostępniać, a nie po to płacę za tyle serwisów, żeby jeszcze tracić czas na piracenie serialu), więc może dodatkowe funkcje śrubokrętu pojawiły się już tam, ale... mam mieszane uczucia. Bo jeżeli są nowe, to brakowało mi reakcji Doktora na "usprawnienia", a jeżeli są stare... cóż, zwyczajnie wolałam śrubokręt soniczny, którego działanie było mniej... defensywne? Ale też jestem ciekawa, jak to zostanie wykorzystane dalej.
Zdecydowanie nie jest to też odcinek dla osób, które wykorzystując fakt, pojawienia się "Doktora Who" na Disneyu chcieliby wejść w ten serial. Jest tu za dużo nawiązań do tego, co było i "The star beast" zostało napisane dla fanów będących z serialem od lat. Ale jeżeli będziecie chcieli poznać Doktora, to polecam poczekanie na nowy sezon z jego 15 wcieleniem, gdzie główną rolę będzie grał Ncuti Gatwa. "Doctor Who" od czasu do czasu robi sezony specjalnie tak, by nowi widzowie mogli usiąść do serialu bez konieczności nadrabiania wcześniejszych i ten nadchodzący dokładnie taki będzie.
Fot. "Doktor Who" BBC |
Z kolei Russell T Davies może i dostał więcej hajsu na efekty specjalne, ale pozostał wierny temu, co "Doktora Who" charakteryzuje od zawsze. Meep (któremu głosu użyczyła wspaniała Miriam Margolyes), czy wojownicy Wrarth to nadal stroje i namacalne kukiełki poprawione w CGI, a nie tylko i wyłącznie efekty specjalne. Fabuła jest z jednej strony prosta i liniowa (zawsze zaskakuje mnie, że jest serial pierwotnie kierowany do dzieci i ten odcinek z tego w pewien sposób czerpie), a z drugiej strony, potrafi nieść za sobą ogromny ładunek emocjonalny.
Przyznam, że nie siadałam do oglądania "The star beast" z wygórowanymi oczekiwaniami, bo i z czasem oddaliłam się od serialu i jedyne, na co miałam ochotę, to wielka sentymentalna przejażdżka, która przypomni mi wszystko to, za co "Doktora Who" uwielbiam. I dokładnie to dostałam. Pierwszy z trzech odcinków specjalnych sprawił, że mam ochotę powrócić do serialu na stałe i czekam na 15 Doktora z niecierpliwością.
No i pamiętajcie. Nie da się po prostu wsiąść do Tardis i od razu nie wpakować się w jakąś przygodę.