Powiedzmy sobie szczerze: jak
wsiąknie się w środowisko serialowe, to mało kto powie, że ogląda jeden albo
dwa. Życzliwy znajomy zawsze podrzuci
jakiś kolejny tytuł, który koniecznie
musisz zobaczyć, a w dodatku jakiś inny serial równocześnie robi wielką furorę
i wszyscy o nim mówią. Plus, pasuje nadrobić serialowe kanony, fenomeny itd.
Kończy się na tym, że bledniesz, gdy po podliczeniu wychodzi Ci, że oglądasz
dwadzieścia sześć seriali i czekasz właśnie na dwudziesty siódmy*. Plus w głowie
masz co najmniej cztery, które pasuje w końcu obejrzeć. I aż boisz patrzeć się
na zapowiedzi nowych seriali. Przecież kiedyś trzeba iść do pracy, trzeba jeść
i spać, a nikt nie chce dawać płatnych urlopów na popkulturę**, gdy wychodzi
cały sezon House of Cards (damn you, Netflix!). Ale spokojnie, bez
paniki! Pomogę Ci. I nie znajdziesz tu zdania: masz problem, musisz iść na odwyk. Nie
bądźmy śmieszni, dobra?
1. FOMO twoim wrogiem
W dzisiejszych czasach na FOMO
cierpi masa ludzi, jeżeli nie wszyscy korzystający z Internetu. Ale, chwila,
chwila, czym jest FOMO?
FOMO (fear of missing out)
– jest to strach przez pominięciem jakiejś informacji. To dlatego odruchowo
kilkadziesiąt razy dziennie scrollujemy FB i trudno nam się przed tym
powstrzymać. Podświadomie boimy się pominięcia jakieś nowinki. Mogą to być
ważne informacje, jak np. w czasie wyborów, a mogą być błahe, jak nowy mem.
Dlaczego o tym mówię? Przy takiej
ilości seriali, jakie oglądam teraz, FOMO totalnie by mnie wykończyło. I nie
mówię, że nie było takiego momentu, w którym NAPRAWDĘ chciałam być ze wszystkim
na bieżąco. Jak na ironię, otrzeźwiły mnie z tego nagrody telewizyjne, gdy dwa
lata temu okazało się, że pomimo że oglądam tak dużo i tak nie bardzie umiem
ocenić, nominowane seriale, bo… żadnego nie widziałam. Wzruszyłam ramionami i
dałam sobie spokój z próbą opanowania tego co się dzieje. Bo to jest po prostu
nie możliwe.
Kluczem do serialomaniactwa jest
właśnie odpuszczenie sobie. Z seriali, których odcinki będą nadane w
najbliższym tygodniu, na bieżąco jestem z trzema, przy czym jeden wraca po
kilkutygodniowej przerwie, więc miałam czas nadrobić brakujące odcinki. W
pozostałych trzech mam zaległości kilkuodcinkowe i nie przewiduję, bym miała
czas usiąść do nich w najbliższym czasie. Śledzę tylko te, które w obecnym
momencie sprawiają mi frajdę i na nie mam ochotę poświęcić wieczór. Pozostałe
nadrobię, gdy zrobi się cisza serialowe, albo nie będzie puszczane nic
ciekawego.
Dodajmy do tego, że obecnego na
liście Hannibala mam przerwanego w pierwszym sezonie i zostawionego na kiedyś, podobnie sprawa wygląda z Doctorem Who, gdzie w całości widziałam tylko 11 Doktora.
Poza tym, uważam, że nie ma milszego uczucia, jak w końcu wolny dzień i możliwość obejrzenia 5 odcinków Suits pod rząd (w ten sposób oglądałam obecny, bardzo dobry zresztą, sezon. Ani razu nie byłam z nim na bieżąco).
2. Niby 26 seriali, ale czy na pewno?
Nie panikuj, gdy nagle okaże się,
że twoja lista serialowa robi się coraz dłuższa. Bo okaże się zaraz, że
znajduje się na niej Sherlock, który w sumie na 10 odcinków puszczanych z
kilkuletnimi przerwami. Albo The Night Manager, który ma odcinków sześć. Albo Broadchurch,
który miał tylko dwa sezony i być może, kiedyś w przyszłości, jakoś się tak
złoży, że będzie miał trzeci. Plus dodajmy do tego seriale jesienno zimowe,
wiosenno letnie itd. Z wielkimi dziurami, potrafiącymi trwać miesiąc. Albo
dłużej. Szybko okaże się, że równocześnie nadają zaledwie kilka seriali, z
całej listy. Na moim serialowym rozkładzie, obecnie nadawanych seriali jest
sześć, przy czym The Night Manager zaraz skończy swoje sześcioodcinkowe nadawanie.
3. Oglądaj tylko to, co naprawdę sprawia Ci przyjemność
Możecie mi powtarzać, jak cudowny
jest Dr. House, ale tam w jednym z pierwszych odcinków operują oko, i za nic przez niego nie
przejdę. I nie mam zamiaru narażać się na podobną ewentualność w przyszłości. Jeżeli jakiś serial sprawia, że czujesz większe zażenowanie niż
radość, odpuść, nie warto się z nim męczyć. Bardzo mocną lekcję dało mi
nieodżałowane HIMYM, które dosłownie przemęczałam, żeby w końcu zobaczyć finał,
który dał fanom w twarz. I powiedziałam sobie, nigdy więcej. Więc bez żalu
porzuciłam Pamiętniki Wampirów w obecnym sezonie, bez żalu w zeszłym sezonie
pożegnałam Teorię Wielkiego Podrywu, którą uwielbiałam i nie ukrywałam
tego w starszych wpisach. Zdecydowanie za długo oglądałam True Blood,
ale zmądrzałam na ostatniej prostej. Nie polubiłam wątku w trzecim sezonie Sons
of Anarachy, więc przestałam go oglądać, pomimo że twierdzę, że jest to
naprawdę dobry serial. Znudził mnie w drugim, albo trzecim sezonie Dexter, choć
też nigdy nie nazwałabym go serialem słabym. Przyjemność. Słowo wytrych.
Śledzę kolejny, setny sezon Supernatural,
bo ciągle mnie jeszcze bawi, ale jak tylko przestanie, to go zakończę. Daję
kredyt zaufania pierwszemu sezonowi Lucyfera, bo mnie rozczula, ale nie wiem,
czy sięgnę po sezon kolejny. 2 Broke Girls niestety bardzo zjechało w
dół ze swoim poziomem i zgubiły gdzieś swoje niepoprawne, ale ciągle zabawne
żarty. Została niepoprawność, która średnio już bawi, dlatego daje im obecnie
ostatni moment i jeżeli nie uratują tego sezonu – a nie zanosi się – to na przyszły nie wracam. Można wymieniać tak długo, ale po co się
męczyć?
Jeżeli z czasem się okaże, że
serial się odratował i warto zobaczyć, co dzieje się dalej, zawsze można go
nadrobić. Szkoda czasu na oglądanie i myślenie: przestańcie to już kręcić!
Nie daj sobie wmówić, że omija
Cię jakiś wielki przebój, że musisz go oglądać, pomimo że zupełnie Cię nie rusza. Nie daj się zwieść nawykom, że skoro tyle
odcinków się już widziało, to pasuje obejrzeć kolejne. Nieprawda.
4. Zrób coś w trakcie
Nie każdy serial to House of Cards, Broadchurch, czy The Night Manager, gdzie czasem ważniejsza
jest cisza i wymiana spojrzeń, niż wszystkie dialogi razem wzięte. Są seriale,
przy których spokojnie można sprzątać, gotować, malować paznokcie, kolorować,
czy ćwiczyć. Nie dość, że zrobimy to, co mieliśmy zrobić, to jeszcze nadrobimy
sobie odcinek ukochanego proceduralu.
5. Przy takiej ilości przyda Ci się aplikacja
Albo kalendarz, który myśli za
Ciebie. Wcześniej używałam Episode Calendar. I jeżeli oglądasz do
dwudziestu seriali, to z czystym sumieniem mogę go polecić. Ma zawsze aktualny
rozkład seriali, jest bardzo czytelny, oczywiście posiada odznaczenia, jakie
odcinki się już widziało, a jakich jeszcze nie. Co jest szczególnie przydatne,
gdy nie ogląda się wielu rzeczy na bieżąco. Niestety ma limit, więc musiałam
sobie w tym roku znaleźć coś nowego. No i, złośliwa bestia, mówi Ci, ile czasu
zajęło Ci oglądanie seriali, sumując czas odcinków. Co jest informacją, której
nikt nigdy nie chce poznać ;)
Obecnie, za radą jednej z
czytelniczek, korzystam z aplikacji na androida TV Show Favs. Wygląda zupełnie
inaczej, ale po szybkim przyzwyczajeniu, widzę w nim same plusy. Po
pierwsze, nie ma limitu (a przynajmniej do niego nie dotarłam). Po drugie,
osobno ma rozpisane nadchodzące odcinki, a osobno odcinki do obejrzenia. Co
jest świetnym rozwiązaniem. Sama korzystam częściej z tej drugiej listy, bo
zawsze jestem do tyłu i wybieram sobie, na co mam danego dnia ochotę. No i cała
rozpiska jest na bieżąco, jeszcze nie widziałam u nich żadnych błędów w tej
materii. I jest to naprawdę ładna aplikacja.
*to jest obecna liczba seriali,
którą śledzę, a przynajmniej mam zapisaną w aplikacji
**zupełnie nie rozumiem dlaczego,
takie urlopy przydałyby się każdemu
0 Komentarze